Kora
O drzewach, lianach i liściach.
Matylda - amazońska curandera* z plemienia Shipibo, która prowadzi ceremonię, w ciemności siada przede mną. Wie, że jestem w samym środku głębokiego doświadczenia psychodelicznego, choć pewnie ona nazywa to inaczej. Mieszanka roślin zwanych popularnie Ayahuaską**, z której wywar wypiłem 2 godziny wcześniej, buzuje w mojej krwi. Matylda zaczyna śpiewać Icaro - surową, organiczną pieśń - którą wg wierzeń, amazońscy uzdrowiciele otrzymują bezpośrednio od roślin. Roślin nauczycieli. Pieśń przepływa do mojej jaźni poprzez wszystkie zmysły. Wypełnia mój umysł i serce, na zmianę rozluźnia i napina moje ciało. Jest jak lina rzucona tonącemu, jak promień światła, którego mogę się chwycić, jeśli zechcę. Icaro, które śpiewa Matylda, pochodzi od drzewa zwanego Oje. To nie jest energia, którą znam. Podczas pobytu w Peru pracowałem z inną rośliną, bardziej dopasowaną do moich potrzeb i możliwości. Oje to potężne drzewo.
Wdziera się we mnie stanowczo ale bez przemocy i na ułamek sekundy s t a j ę s i ę n i m.
Fizycznie. Prawa połowa mojego ciała zamienia się w pień, a głowy w koronę. Ułamek sekundy, który trwa… Przez ~15 minut w połowie jestem człowiekiem, w połowie majestatem drzewa. Granica jest niewyczuwalna i iluzoryczna, życie to życie. Konwulsja ayahuaskowa łamie mnie wpół, korona spada mi z głowy prosto do wiadra, które mam przed sobą.
Oczyszczenie. La Purga. Katharsis. Lekkość. Wdzięczność. Awe.
Podnoszę wzrok. Matylda śmieje się w głos, nie ze mnie. Z siebie!
“Pomyliłam rośliny! Hahaha, przecież Ty nie dietujesz Oje!”
- gada do mnie po hiszpańsku. Nie wiem skąd to wie, ale wie. W Maloce informacje podróżują często poza zmysłami, nie ma sensu się nad tym zastanawiać. A ja nawet nie znam hiszpańskiego. Uśmiecham się do niej, do towarzyszy podróży, do wymiotów w wiadrze, do desek Maloki, do komarów, do dżungli. Do boga. Do siebie. Czuję.
Żyję!
Wg wierzeń amazońskich plemion, śpiewane przez szamanów Icaro układają się w przestrzeni w geometryczne linie i kształty. To forma energii, którą curandero - niczym krawiec nicią - zszywa podobne wzory, które widzi w ludzkiej aurze. Zszywa, rozpruwa, dokleja, usuwa. Naprawia. Leczy. Zaszywa rany w sercu i psychice. Niektórym podróżnikom dane jest widzieć te patterny podczas doświadczenia. Ja nie widziałem, ale zachwyca mnie ta przepiękna symboliczna metafora z amazońskiej mitologii.
“Ona mówi: usiądź wygodnie
ja polepię i zlepię w jedną część,
Tu muszę naderwać, tu muszę zszyć,
byś mógł we mnie odtąd żyć.”
(Polepiony, Fisz)
Nie trzeba długo szukać żeby znaleźć podobną i w naszej kulturze.Ceremonia, której fragment opisałem, odbyła się w nocy z 5. na 6. listopada 2019***. roku. Tuż przed nią podeszła do mnie Mozelle, jedna z uczestniczek tamtego retreatu. We wzruszających emocjach powiedziała do mnie:
I see a great guy inside you, I wish you see him too.
Piękny prezent.
Bo to prawda.
Ale nie cała.
Pięć lat zajęło mi poskładanie klocków, które się wtedy rozsypały.
Po powrocie z Peru - niesiony siłą i głębią doświadczenia, a także brawurą i brakiem pokory - rozpierdoliłem swoje życie w drobny mak. Podjąłem szereg złych decyzji i zgotowałem sobie i bliskim istotom sporo trudu. Wielu z tych krzywd nadal nie umiem sobie w pełni wybaczyć. Rozdrapywałem stare i robiłem nowe rany.
I tak już będzie.
Bo “składam się z części niespójnych, przeczących sobie nawzajem”.
Z części lekkich i poważnych.
Z odłamków gwiazd i skał, które nie mają prawa do siebie pasować.
Ale jednak jakoś paradoksalnie mieszczą się we mnie.
I tak, połowa mnie jest majestatycznym amazońskim drzewem, a druga - nieudolnym człowiekiem rzygającym do wiadra.
Historie, które noszę, nawet jeśli już opłakane, zostawiają blizny, wokół których skóra jest napięta i szorstka jak kora.
Z dzienników, które wtedy pisałem, wiem, że moją intencją na tamten rytuał było: "zasiewam ziarno miłości do siebie". Dziś praca tamtej nocy i 5 kolejnych lat urzeczywistnia się w mojej codzienności i kiełkuje w postaci doświadczalnego wglądu: czym ta miłość tak właściwie jest.
Bo myślę i czuję w sobie, że miłość to mieszka tam właśnie na tym styku.
Między bólem a uzdrowieniem.
Między "normalnym" a "szalonym".
Między drzewem a ciałem.
Między więcej, a wystarczy.
W miejscu, w którym życie się rozpada, a następnie, dzięki tej miłości właśnie, zostaje zszyte na nowo. W pocałunku złożonym na zabliźnioną ranę.
To tam rodzą się niezwykłe połączenia i ciche przemiany.
To tam w nieustannym tarciu powstaje "ludzkie doświadczenie".
W akceptacji własnej brzydoty i piękna.
I wcale to drugie nie jest łatwiejsze do objęcia.
Więc, jak mówi stare flisackie porzekadło: be careful what you wish for.
Finalnym paradoksem jest fakt, że ta mozolnie odzyskiwana akceptacja też nie jest doskonała i dana na zawsze. Ot, ułamek sekundy.
Niech to, co rozłączone się we mnie połączy
Because I AM a great guy.
But also, I'm NOT.
* szamanka
** Ayahuasca to tylko jedna z roślin, której używa się w psychodelicznym wywarze. Drugą, najczęściej stosowaną jest Chacruna, której liście zawierają DMT. Liana Ayahuasci zawiera natomiast harmalinę, która za pośrednictwm inhibitorów MAO, sprawia, że DMT może działać w ludzkim organizmie.
*** co ciekawe, 2019 i 2024 mają te same dni tygodnia w tych samych datach.
Jeśli nie jest to jasne z tekstu: to nie jest reklama Ayahuaski. Nie polecam, nie promuję, nie zapraszam, ani nie namawiam nikogo do skorzystania bez uprzedniej głębokiej refleksji. Caution advised.